Moja historia Sabbatical - Burn It!
MOJA HISTORIA

MOJA HISTORIA

"SABBATICAL"

Czasem, żeby poznać się tak naprawdę, żeby odkryć to kim się tak naprawdę jest, trzeba sięgnąć dna. Dno dla każdego z nas jest na innej głębokości. Dla mnie był to koniec 2020 roku. Zapraszam Cię do mojego świata - do zapoznania się z moją historią odpuszczania, odkrywania i pokochania siebie samej (na nowo).

SABBATICAL cz. 1 pt. WYBÓR

Mniej więcej rok temu stanęłam przed wyborem.
Albo odejdę z pracy… albo poważnie zachoruje.
Sama nie wiedziałam wtedy co mi jest.
Byłam chora fizycznie i psychicznie.

I nawet jak teraz wspominam ten czas to mam świeczki w oczach.
Stany rozdrażnienia i wkurwu na przemian z ogromnym smutkiem były moją codziennością. Płakałam wsłuchując się w swoje ciało. Na zmianę desperacko szukając pomocy u innych. Miotałam się jak dzika kura w agreście. Było mi niewygodnie. Było mi źle!
Dlaczego? Wtedy jeszcze nie wiedziałam.

Zaczęłam myśleć nie tylko o odejściu ze służby, ale też o zakończeniu mojego 6-cio letniego związku i wyprowadzce od Adama (co z resztą finalnie zrobiłam).

I choć byłam już kobietą świadomą swojego ciała, dbającą o mental – to dziś wiem, że przegięłam.
Straciłam siebie.
Przytłoczona obowiązkami, które sama sobie narzuciłam. Rozpędzona od 12 lat pracy na dwa etaty mogłam zmierzać tylko w jedną stronę – samodestrukcji.
Ta historia skończy się finalnie dobrze.
Po półrocznym bezpłatnym urlopie wróciłam do służby odmieniona. Zdrowa.

Dziś wzbogacona o doświadczenia, które mi przyniósł ten czas, czuję nie tylko gotowość, ale też ogromną chęć podzielenia się moją historią z Tobą…
…o ile chcesz jej posłuchać.
Bo choć jest moja – to mam wrażenie, że trochę jakby nasza wspólna.

Nasza. Kobiet. StrongSióstr.

 

SABBATICAL – cz. 2 pt. PRACA

Historia nie jest krótka i nie jest też łatwa do opowiedzenia. Wiele łez wypłynęło zanim powstała…
Podzielę ją na parę głównych wątków, dla pewnego porządku.
Na początek musimy się cofnąć o wiele lat wstecz. Na chwilę.
Chodzi o pracę i podejście do zarabiania. O niezależność. O zasady. O wychowanie.
Bez tego ciężko będzie Ci zrozumieć kontekst.
Opowiem o niej w liczbie trzeciej
.
.
.
.
Urodzona 2 stycznia. Koziorożec.
Duża szansa na pracoholizm. Ha!
Od dziecka nauczona pracy. Obowiązków.
Odpowiedzialną się jest, a nie się bywa.
Ambitna. Chciała być najlepsza we wszystkim.

Zarabiać zaczęła już w podstawówce zbierając truskawki na polu.
Jak się chciało mieć “na swoje rzeczy” to trzeba było sobie na nie zarobić.
W gimnazjum zaczęła udzielać korepetycji.
Po liceum uciekła z Łęcznej do stolicy. Dostała się na wymarzone SGSP.

Na studiach dorabiała będąc kelnerką. Pracowała na inwentaryzacjach w magazynach.
Żołd nie był wysoki. Rodzice nie pomagali.
Jeśli chciała zdobyć niezależność musiała liczyć na siebie.
Nauczyło ją to samodzielności ale też tego, że trzeba ciężko pracować, żeby coś mieć.
Wpojono jej od dziecka – bądź niezależną kobietą. Nie licz na męża.
A że pracować lubi (w końcu koziorożec), to do tej pracy nie trzeba jej było namawiać.

Przełomowym momentem było rozpoczęcie pracy jako instruktorka fitness na czwartym roku studiów. Zaczynała od 2 godzin w tygodniu. Bardzo szybko zrobiło się z nich 20.
To były świetne pieniądze.
Helloł. Nie dość, że sama ćwiczę, to jeszcze mi za to płacą!?

Praca idealna! Robisz to co lubisz, a jeszcze przy tym wpływasz na zdrowie innych.

Po studiach oddelegowana do jednostki PSP w Piasecznie.
Pracowała od 7, często zostając do 18. Potem jechała na Bemowo prowadzić fitness. 3 godziny bo przecież na mniej się nie opłaca tyle kilometrów jechać!
Wracała po 23 do domu. Kładła się o północy. Wstawała o 6…

Wiele lat.

W międzyczasie kierowana chęcią rozwoju imała się szkoleń bhp, ppoż.
Była managerką w klubie fitness. Prowadziła treningi personalne.
(Jezu. Zmęczyłam się już od samego pisania o tym.)

Po paru latach wymarzyła sobie swoją działalność.
Nie miała pojęcia o biznesie NIC A NIC.

Nauczyła się troszkę. Podszkoliła.

Stworzyła BURN IT

I wtedy przyszedł ten straszny, lecz pod pewnymi względami wyjątkowy dla niej czas… pandemia.

 

 

SABBATICAL – cz. 3 pt. LOCK DOWN

Dlaczego czas pandemii był czasem „wyjątkowym”?

Bo Niedobylska “na wojnie” pracuje najlepiej (Aktywator + Dowodzenie w Gallupie ;)).

Wyostrzają jej się wszystkie zmysły. Głowa jej chodzi jak tej surykatce.
Czujna. Ostrożna. Ale prąca do przodu!

Co prawda straciła drugą pracę jako instruktorka fitness, ale natychmiast pomyślała sobie: “ok, nie mogę ćwiczyć na sali fitness, to zrobię dziewczynom trening online…”
Pyk. Następnego dnia po ogłoszeniu lock downu zrobiła pierwszy live na fb.
Jeden?

Bez sensu.

Pomyślała: “Jutro też się spotkajmy…

wow. 50 osób! To już więcej niż na moich zajęciach fitness w klubie.
Trochę tak dziwnie, bo nikt przed nią nie stał w tym domu przecież, ale potrafiła sobie to wyobrazić…
100 osób!
500
!!!
wow!
1300!

Jezu! Myślała: „Jakby te 1300 osób stało właśnie przede mną… jakby to byli żywi ludzie – co to by była za MOC!!!”

Zróbmy więcej treningów. Uczmy szybciej.

Nie. To musi być w lepszej jakości….
…dokupmy sprzętu! Nauczmy się jak to robić lepiej!
Jezu, jaka cudowna społeczność!
Muszę dla niej zrobić coś jeszcze!”

miesiące mijają.
.
.
Być może znasz tą historię.

Zapewne czas lockdownu wspominasz inaczej.
Ja, jak sobie go przypominam dzisiaj to, właśnie na pierwszy plan wysuwa mi się myśl o PRACY. BARDZO INTENSYWNEJ PRACY…
…i możecie mi wierzyć lub nie, ale ja czułam, że jest to mój czas. Że robię coś wyjątkowego, na dużą skalę.

A niestety już tak mam… że jak coś robię to wchodzę w to całą sobą…zapominając
… o sobie?

 

SABBATICAL – cz. 4 pt. PIERWSZE ZNAKI

Nie miałam umiaru.

Słowo BALANS powinnam sobie wytatuować na czole
Motywował mnie KAŻDY komentarz zostawiony pod postem.
Nakręcała mnie do zrobienia czegoś więcej nawet jedna opinia wysłana na priv.

Nie zdziwi Cię zapewne po tym fragmencie fakt, że ze zdrowiem zaczęło być coraz gorzej. O dziwo dopiero jakieś dwa lata temu…
Tarczyca zaczęła szwankować.
Gdybym się w porę nie ogarnęła, zapewne skończyłabym z niedoczynnością tarczycy.

Zdiagnozowano mi SIBO, z którym żyję do dziś… wyniki badań krwi były coraz gorsze.
Przysięgam, że moje ciało mówiło do mnie. Dawało mi mnóstwo znaków. Czytałam je. Nie mogę powiedzieć, że byłam na nie głucha.
Ale dwa lata temu interpretowałam je jako przeciążenie treningami. Zmęczeniem fizycznym.
Wprowadziłam więcej dni odpoczynku. Masaże. Regeneracje. Więcej snu.
Trochę pomogło.

Dziś rozumiem dlaczego niezupełnie.

Jednym z powodów była moja głowa, która mnie spinała, wciąż nie chcąc odpuścić przenosiła swoje wygórowane oczekiwania na ciało.
Drugim był strach przed zmierzeniem się z prawdą. Przed czym tak uciekałam? Z czym się nie chciałam zmierzyć? Dlaczego ciagle mi się chciało płakać? Dlaczego zaczęłam poważne rozważania nad rozstaniem się z Adamem?
Czułam coraz większą samotność.

W międzyczasie jakby mało było etatu w PSP, lajwów, nowych projektów w BURN IT rozpoczęłam prace nad kampanią StrongSiostra. Weszłam na jeszcze szybszą bieżnię….
Niczego nie żałuję oczywiście bo ten projekt jest wspaniały i do dziś uważam że bardzo potrzeby nam wszystkim. Kampania ta dawała mi mnóstwo czasu nad refleksją nad samą sobą.
Ponieważ oparta na moich własnych doświadczeniach – wracając do nich – czułam się tak jakbym była znowu na własnej terapii.

W międzyczasie poczucie samotności, beznadziejności, chęci ucieczki pogłębiała się. Z drugiej strony… nigdy wcześniej nie miałam w sobie takiego odczucia – jakie dawała mi wiedza o tym, że istnieje społeczność StrongSióstr – odczucia że jesteśmy Razem mimo tego że się nie znamy w realu….

Czułam ogromną potrzebę wsparcia. Czasami wieczorami albo w trakcie medytacji wyobrażałam sobie jak siedzimy obok siebie w milczeniu, trzymamy się za ręce…i „ładujemy się sobą” niczym króliczki duracella

Miałam też wieczory, że czułam się tak bezradna i nieszczęśliwa, że myślałam “niech mnie ktoś uratuje”. Niech mnie ktoś podniesie z tego miejsca i postawi w inne. Wygodniejsze. Gdzie wszystko jest proste. Gdzie mogę zacząć od początku.

Nie rozumiałam.
Nie rozumiałam.
Nie rozumiałam.

Bo wszystko chciałam zrozumieć głową.

 

SABBATICAL – cz. 5 pt. BEZPIECZEŃSTWO

Przed sabbaticalem straciłam wszystkie oszczędności mojego życia.
Pożyczyłam bliskiej mi osobie…na chwilę.
Do tej pory ich nie odzyskałam.

 

Musiałam podjąć więc trudną decyzje: albo idę na bezpłatny urlop i może się tak zdarzyć, że stanę się zależna finansowo od Adama, albo dalej będę tonąć i czekać na cud.

Decyzja tym trudniejsza, bo czułam się źle nie tylko ze sobą samą ale również w związku z Adamem… i poważnie brałam pod uwagę rozstanie.
Niezależność finansowa zawsze była i nadal jest dla mnie bardzo ważna.

Nie wiem czy jesteś w stanie postawić się w mojej sytuacji… bo to wszystko zależy od tego jak Ty postrzegasz temat niezależności finansowej.
Ale jeśli jesteś osobą, której wpajano od małej to, żeby zawsze w małżeństwie mieć swoje pieniądze oraz to, że żeby coś w życiu mieć to trzeba ciężko pracować…to rozumiesz mój dylemat.

Dla mnie utrata oszczędności 12 lat pracy po 12-16h na dobę równała się po prostu z utratą stabilizacji i poczucia bezpieczeństwa. Już nie miałam przed sobą wyboru czy spędzę ten urlop w Polsce czy w ciepłych krajach (choć przyznaje że wtedy to był najmniejszy mój problem). Nie byłam też w stanie nic zaplanować…
Nagle musiałam wziąć pod uwagę to, że nie będę miała za co zapłacić rachunków i będę musiała prosić o pieniądze.

Ja!!!!?????
Kobieta, która od wielu lat za wszystko płaciła sama!?
Tak….niestety tak się stało.

W pierwszych miesiącach na bezpłatnym urlopie na rachunki pożyczył mi Adam.
Nie będę ukrywać, że zaraz po posypaniu się zdrowia, utrata niezależności finansowej była bardzo dużym ciosem.
Był to dodatkowy problem z którym musiałam się zmierzyć w trakcie mojego procesu zdrowienia. Miałam wielkie plany z których musiałam zrezygnować. Byłam zła na to co mnie spotkało… moralne dylematy spędzały mi sen z powiek.
Czułam się się bezradna, słaba i zależna…

Czyli dokładnie odwrotnie do tego, do jakiej postawy dążyłam i zapewne odwrotnie do tego za jaką mnie większość z Was uważa.

 

SABBATICAL – cz. 6 pt. ADAM

Nie będzie tu oczywiście o wszystkim co było i jest między nami, ale też nie ma takiej potrzeby. Będzie to co dotyczy mnie w relacji z Adamem w kontekście zmiany, jaka się we mnie dokonała na przestrzeni tych sześciu miesięcy.
Bo nie jest ważne tutaj jaki jest Adam.
Ważne jest to co się stało ze mną w relacji z Adamem.

Przed sabbaticalem nie byłam najszczęśliwszą osobą na świecie
Byłam zapracowana. Zmęczona. Chora. Drażliwa.

Analizowałam każdą kłótnie z Adamem.
W trakcie terapii, (cirkling) czy po prostu w trakcie rozmów z moją przyjaciółką Terapeutką, mocno poddawałam w wątpliwość to, czy Adam to napewno „ten”.
Czepiałam się absolutnie wszystkiego. Adam był winny wszystkiemu oczywiście.

Ale to czego najbardziej mi brakowało i o co mu suszyłam głowę to brak bliskości.
Czułam się samotna będąc w związku.
Nie o takiej fizycznej bliskości mowa.
Bliskości jako uczucia, kiedy patrzysz na tą drugą osobę i wiesz, że razem tworzycie całość.
Dopełnienia.
Docenienia.
Uwagi.
Miłości.
Ciężko jest mi znaleźć odpowiednie słowo.

Ale wtedy czułam że po prostu Adam nie jest mi w stanie tego dać… koniec.
…może powinnam więc zacząć od początku?

Ale chwila. Żeby zacząć od początku to najpierw trzeba jakiś czas spędzić samej…
Tylko że ja w moim całym wtedy 35. letnim życiu nie byłam sama dłużej niż 4 miesiące.
Nie tylko sama w pokoju (który za dziecka dzieliłam z siostrą).
Nie tylko sama w internacie (bo tam mieszkałyśmy w 5 w jednym pokoju.)
Nie byłam nawet sama w pierwszym wynajętym mieszkaniu po podjęciu pracy.
Z rąk do rąk.
Z miejsca w miejsce.
Nie wiedziałam jak to jest być samej.
Samej ze sobą.
Nie wiem co było wtedy gorsze. Strach przed zerwaniem czy strach przed wyprowadzką i spędzaniu samotnych nocy.

Z jednej strony się bałam, a z drugiej pchało mnie w tą samotność bardzo.
Czułam całym ciałem, że to jest ten moment.
Podjęłam decyzje i o rozstaniu i o wyprowadzce.
(Dziś wiem że ja wtedy po prostu chciałam uciec.)

Na początku tak na pół etatu pod przykrywką nagrywania treningów w moim mieszkaniu, po których nocowałam u siebie bo już późno było wracać.
Ale też z innego powodu – głęboko w środku, na poziomie intuicji, czułam że z Adamem to nie koniec. Że ten mężczyzna odegra jeszcze jakaś rolę w moim życiu.
Nie mogłam podjąć definitywnej decyzji.
Pewnie się zastanawiasz jak na to reagował Adam.
Otóż ciągle się mnie pytał o co mi chodzi. Co się takiego zmieniło.
Nie rozumiał w pełni tego czego ja się tak po cichu coraz bardziej wyprowadzam (nie dziwne skoro sama do końca nie wiedziałam).
Żył w przekonaniu, że to taka chwilowa przerwa….(tak mi później powiedział).

Tygodnie mijały.

Kolejne miesiące, podczas których moim głównym zadaniem było pracować mniej…
…odpuścić.
(Najtrudniejsze zadanie ever!)
Zastanawiasz się pewnie co się stało, że jednak wciąż z Adamem jesteśmy razem…
Co takiego musiał zrobić, że jednak wróciłam?

NIC.

ABSOLUTNIE NIC.

Adam (na szczęście) nie zrobił nic….
…i to nas uratowało.

 

SABBATICAL cz. 7 pt. ODPUSZCZENIE

Od początku intencją mojego sabbaticalu był odpoczynek.

Odpoczynek od pracy po 15 godzin dziennie. Od odpowiedzialności, od tego, że coś muszę. Od stresu, którego nie do końca byłam wtedy świadoma.
Było to nie tylko zalecenie od Gosi Ostrowskiej, dietetyczki i mojej soul mate, ale też moje własne.
Czułam, że długo tak nie pociągnę… a już na pewno się nie wyleczę.

Miałam też ODPUŚCIĆ.

Nie miałam pojęcia co to wtedy oznaczało. Do czego dążyć. Gdzie jest cel?
Co powinno się czuć jak już się „odpuści”?
Kto mi powie, że to już?

Ok. Ale też miała przecież niczego nie oczekiwać.
Nie planowałam nic wielkiego. Choć mogłam.
Mogłam wyjechać z kraju na pół roku i leżeć na Bali.
Nie wyjechałam. Wiesz dlaczego?
Tak. Nie miałam za co – to już wiesz
…ale też dlatego, że nie miałam siły.
Byłam totalną dętką.

Chwilę przed sabbaticalem pojechaliśmy z przyjaciółmi do Maroko.
Przespałam cały urlop. Spałam 12 godzin na dobę.
Nie. To się nie skończyło jak wróciłam.
Kolejne 3 tygodnie po powrocie spałam po 10-11 godzin na dobę…
Kolejne 3 tygodnie spałam po 9… i tak już zostało do końca sabbaticalu.
Musiałam wziąć 6.cio miesięczny, bezpłatny urlop, żeby się przekonać na własnej skórze ILE TAK NAPRAWDĘ mój organizm potrzebuje snu do pełnej regeneracji. Tyle potrzebuje mój umysł i moje ciało – z układem nerwowym na czele.
9 godzin.

Teraz sobie pewnie myślisz – easy to zadanie. Każdy by tak chciał. Każdy by tak potrafił.
Otóż tu Cię zaskoczę.
Bo ja nie potrafiłam. Czułam się jak dziecko we mgle.
Musiałam się zmuszać do tego, żeby od razu po wstaniu nie włączyć komputera i nie siąść do pracy.
Na siłę robiłam wszystko inne, co miało mnie odciągnąć od pracy przynajmniej do godziny 10.
Na nowo musiałam ustalić sobie jakąś codzienną rutynę.

Swój czas zapełniałam głównie jedzeniem, piciem kawy, ruchem, tańcem, medytacją, nadrabianiem zaległości towarzyskich, gotowaniem, treningami w tym nagrywaniem ich dla Was (powstał wtedy m.in. wspaniały Shape it Sista!). No i oczywiściem snem! Było duuużo snu.
W międzyczasie praca… myślę, że tak z etat wyrabiałam i tak…
Ale nie na zasadzie że muszę, tylko chcę.
Skupiałam się głównie na pracy, która sprawiała mi przyjemność.

No i tak minął miesiąc. Dwa. Trzy…
I tak sobie wtedy myślałam… “jezu… jak fajnie tak sobie odpuścić…”
He he…
Nieee… to nie był jeszcze ten moment.
Przekonałam się o tym mniej więcej w piątym miesiącu…
Byłam już wtedy po wielu godzinach:
Bycia ze sobą w kontakcie ze swoim ciałem.
Płaczu.
Terapii grupowej oraz indywidualnej prowadzonej przez Anię Zielińską.
Warsztatów z Martą Ziółek.
Nieprzespanych nocy.
Patrzenia sobie w oczy.
Pracy nad kampanią StrongSiostra, dzięki której mogłam znowu przeżyć na własnej skórze kolejne jej etapy razem z Wami.
To był naprawdę wyjątkowy tydzień mojego życia.

Wróciłam wtedy po weekendowych warsztatach z oddychania holotropowego, na których miałam wrażenie, że wszystko to co wyżej zintegrowało się w całość…

 

SABBATICAL – cz. 8 pt. PROCES

Czas zwolnił.

Tak pamiętam ten czas, kiedy przyszło odpuszczenie.

Prawie 5 miesięcy pracy nad sobą.
Celowo nazywam to pracą, bo z ręką na sercu mogę przyznać, że wykonałam kawał świetnej roboty.
Każdy miesiąc, który mnie zbliżał do celu był ważny.
Każdy był częścią procesu.
Bo tu właśnie o PROCES chodzi.

Nie wiedziałam czego się spodziewać i jaki jest dokładnie cel.
Dziś wiem, że nie da się tego zaplanować.
Odpowiedzi przyszły same.
Ale żeby mogły przyjść, potrzebna była do tego przestrzeń.
Gdybym miała jednym słowem zdefiniować ten stan, powiedziałabym – miłość.
Czysta.
Bezwarunkowa.
Pochodząca z wewnątrz.
Spokój, który nastał był dla mnie czymś zupełnie nowym.
Nigdy wcześniej się tak nie czułam.

Trochę tak jakbym wyszła z siebie i obserwowała życie z boku, ale jednak w 100% w kontakcie ze sobą.
Mało co było mnie w stanie zdenerwować.
Miałam wrażenie jakbym się częściej uśmiechała… a może nie.
Nie pamiętam już wszystkiego dokładnie, ale to co mi się przypomina, kiedy zamykam oczy to to, że:
byłam bardzo szczęśliwa,
nie potrzebowałam do tego szczęścia ani przedmiotów, ani ludzi.
Moja aura/energia się zmieniła.

Zaczęłam dostrzegać zupełnie inne aspekty mojego życia…
…ludzie do tej pory znajomi zaczęli wydawać mi się inni.
Mój odbiór ich, jak i też ich odbiór mojej osoby zmienił się.

Namalowałam wtedy mój pierwszy obraz, bo dałam dojść do głosu mojej kobiecej kreatywności.
Czułe zaopiekowanie się sobą, pozwoliło mi na doświadczenie pełnej akceptacji siebie.
Tak. Pełna akceptacja to dla mnie miłość właśnie.
Stan, w którym nie oceniasz ani siebie, ani innych.
Po prostu jesteś i czujesz.

No i ten Adam!

Do czego ja się tak czepiałam? Nie pamiętam już…
Przecież to taki super facet jest. Niczego nie brakuje ani jemu, ani mnie.
W zasadzie można powiedzieć, że zakochałam się w nim na nowo.
Pewnie zastanawiasz się co takiego zrobił Adam…

Nic.
Absolutnie nic.

I dlatego jesteśmy wciąż razem.

 

SABBATICAL – cz. 9 pt. ZAKOŃCZENIE

Stałam się tym, kim jestem.

Tak można podsumować cały proces, który się zadział podczas Sabbatical.

Pozwoliłam odejść staremu, po to, żeby nowe miało szanse zaistnieć.

Pomimo tego, że bladego pojęcia nie miałam do czego zmierza ten proces, jestem dumna z pracy jaką wykonałam.
Bo rozwiązaniem nie jest zapomnieć, a dać temu staremu umrzeć.
Zmierzyłam się ze swoimi traumami (świadomie używam tu tego słowa) i pozwoliłam sobie, pracując w nurcie somatic experience,
na to, aby na nowo odczuć, pochować i zbudować.
Dziś wiem, że uciekałam od czucia swojego ciała, imając się co chwilę nowego zajęcia.
Zagłuszałam to co chciało wyjść już dawno temu.

Ale dzięki świadomości ciała, ogromnej motywacji jaką w sobie znalazłam oraz wspaniałych ludzi, którzy ze mną wtedy byli – zmiana miała szansę się zadziać.
Zbudowałam ze sobą nową relację, opartą na pełnej akceptacji i zaufaniu.
Dzięki temu doświadczyłam na własnej skórze, że do pełni szczęścia nie potrzebuję drugiej połówki.
Sama o sobie stanowię i jestem kompletna.

Rozumiesz teraz, dlaczego obraz Adama się zmienił?
Nie potrzebowałam już, żeby to on wypełnił pustkę, którą rozumiałam jako brak bliskości.
Dając bliskość sobie przestałam wymagać niemożliwego od niego.
Dziś mu mówię, że gdyby nie jego cierpliwość do mnie i do mojego procesu, pewnie nie bylibyśmy razem.
Jak wiesz wróciłam z powrotem do służby.

Nie mam już oczywiście tyle czasu co miałam kiedyś na spędzenie go samej ze sobą, ale dbam o to, aby go planować i regularnie realizować.
Co ciekawe… teraz kiedy wracają do mnie pewne odczucia sprzed sabbaticalu, jestem spokojniejsza. Wiem, że to nie jest prawda.
Traktuję stan, w jakim byłam po 5 miesiącach wolnego, niczym papierek lakmusowy. Jako punkt zerowy.
To wtedy poznałam siebie taką, jaką jestem.

I za każdym razem jak ktoś lub sama sobie próbuję ten obraz zburzyć – przypominam sobie ten spokój jaki miałam w sobie.
Czuję pewność i uziemienie.
A przede wszystkim zaufanie do siebie.
Dziękuję Ci, że jesteś ze mną przez całą opowieść o Sabbaticalu.
Że nie oceniasz, a po prostu jesteś i przeżywasz ze mną.

Ważnym było dla mnie podzielenie się z Tobą tą historią.

Nie tylko dlatego, że mogła wzbudzić w Tobie chociażby drobną refleksję nad sobą lub uświadomić coś większego, ale też dlatego, że gdzieś na poziomie podświadomości przeszłam znowu wszystkie 12 kroków kampanii StrongSiostra, co tylko potwierdza znowu słuszność tego projektu.

Zachęcam Cię do zapoznania się raz jeszcze z jej założeniami na stronie www.strongsioistra.pl.

Oczywiście, każda z nas jest na innym etapie swojego życia i inaczej doświadcza.
Ale w dobie takich chorób jak sibo, endometrioza i inne choroby autoimmunologiczne, których przyczyny wciąż są niejasne – wierzę w to, że nie wynikają one tylko i wyłącznie z niezdrowego trybu życia, ale też niemierzalnych, niefizycznych aspektów takich jak stres, brak poczucia spełnienia, a także wewnętrznych konfliktów, jakie prowadzimy na poziomie własnego ja.

Nie każda z nas ma możliwość wzięcia bezpłatnego urlopu na parę miesięcy, aby odpuszczając i godząc się stać się tym kim się jest, ale pamiętaj, że u każdego ten proces może zadziać się inaczej.

Zaufaj sobie.

 

The end.

Bądź zawsze na bieżąco

. 0